Matka, babcia, żona, sołtys, radna... Anna Kicińska to kobieta, która cały czas działa i nie zatrzymuje się nawet na moment. Już od dwudziestu lat jest sołtysem wsi Czarne Piątkowo i mimo że nie zawsze było łatwo, nie żałuje ani jednego dnia. Z Anną Kicińską rozmawiała Wiktoria Grala.
Wiktoria Grala: Jak zaczęła się ta działalność lokalna?
Zostałam sołtysem w 2003 roku, a dokładnie 16 lutego. Odbyło się wtedy zebranie wiejskie w szkole w Starkówcu Piątkowskim, na którym zebrało się wielu mieszkańców, żeby wybrać nowego sołtysa. Przyszłam tam w sumie nie po to, aby objąć to stanowisko, tylko jako zwyczajny mieszkaniec wsi. Ostatecznie wyszłam z tego spotkania jako sołtys, w co całkowicie nie dowierzałam. Jeśli chodzi o bycie radną, to burmistrz zawsze do mnie mówił, że mogłabym startować na to stanowisko, bo mam dobry kontakt z ludźmi i dlatego bym się nadawała. Ja jednak cały czas sceptycznie na to patrzyłam. W końcu prezes Forum Kobiet, do którego też należę powiedziała mi, że mam razem z nią startować jako radna i ostatecznie tak też zrobiłam i się dostałam. W tym momencie dostałam także więcej obowiązków, bo radny ma za zadanie dbać już nie tylko o swoje sołectwo, ale ogólnie o teren wiejski.
Czy początki były trudne?
Bardzo. My nie mieliśmy na wsi nic. Nie było świetlicy, nie było drogi na Grójcu, nawet nie było lamp. Jak padało i zrobiło się błoto, to nie można było z Grójca wyjechać. Nie było się gdzie spotkać. Przez brak świetlicy spotkanie rady sołeckiej robiłam u siebie w domu. Dzięki dyrektorowi szkoły w Starkówcu mogliśmy później odbywać rady właśnie tam. Można powiedzieć, że zaczynałam od całkowitych podstaw. Bardzo chciałam żeby powstała na wsi świetlica, więc zaczęłam się o nią starać. W końcu zapisałam się do Lidera, to była taka lokalna grupa działania, do której mogli przystąpić właśnie sołtysi. Okazało się, że można tam było składać różne wnioski, a w urzędzie widzieli, że ja dużo pracuję i działam aktywnie jako sołtys. Stwierdzili przez to, że ta świetlica mi się należy. Został napisany projekt do lokalnej grupy działania, która przekazała pieniądze na ten cel i tym sposobem mamy świetlicę. Kiedy zostałam sołtysem po raz pierwszy zorganizowałam też dożynki z radą sołecką. Ludzie bawili się mimo braku pogody i to było cudowne.
Z jakiego osiągnięcia jest pani szczególnie dumna?
Oczywiście z tej świetlicy, o którą tak długo walczyłam, ale także z drogi. Na początku robiliśmy ją kawałkami, później od krzyża do krzyża i tak powstała na Grójcu droga. Bardzo się z tego cieszyłam, bo myślano, że tej drogi już nigdy nie będzie. Później zrobiłam lampy na Grójcu jak i w Czarnym Piątkowie. To także był cud, bo nieżyjący już mieszkańcy, nie wierzyli, że kiedykolwiek te lampy powstaną. Kiedy byłam pierwszą kadencję radną odbyło się spotkanie w szkole w Starkówcu Piątkowskim, na które zaprosiła mnie ówczesna dyrektor Elżbieta Snela, a ja poprosiłam radnych i naczelnika wydziału inwestycji. Chodziło o stworzenie boiska wielofunkcyjnego. Utworzyliśmy wniosek, w pierwszym roku niestety się nie udało stworzyć tego boiska, ale budowa go została przesunięta na następny rok. I w ten sposób za mojej pierwszej kadencji, dzięki naszemu zaangażowaniu, udało nam się. Byłam na otwarciu i bardzo się cieszyłam, że mogłam pomóc szkole i zrobić coś dla dzieci.
Bycie sołtysem to nie tylko organizowanie festynów. Z czym to się wiąże?
Jest to bardzo ciężka praca, ale też odpowiedzialna. Przede wszystkim jest to praca dla ludzi. Ja jestem osobą, która nie przejdzie obojętnie obok kogoś, kto potrzebuje pomocy. Nieraz było tak, że jechałam osobiście komuś coś załatwić, bo to są bardzo ważne rzeczy również dla mnie. Kontakt z ludźmi, rozmawianie z mieszkańcami, dowiadywanie się czy czegoś im potrzeba, czy zapytanie chociaż jak tam zdrowie, to wszystko składa się na moją działalność. Wielu może powiedzieć, że sołtys musi coś zrobić, ale to nie jest prawda. Sołtys nie musi, a chce. Ja się czuję, jakby sołectwo to był mój drugi dom. Ja się interesuję tu wszystkim, idę zajrzeć na świetlicę, podlać kwiaty, jak potrzeba gdzieś dzwonić to dzwonię. Po prostu ja tym wszystkim żyję. Kiedy uda mi się komuś pomóc, coś zorganizować, to ja się tym właśnie cieszę. To jest moja nagroda. Na wsi mamy starsze osoby po osiemdziesiątce i ja co roku je odwiedzam na gwiazdkę, żeby złożyć im życzenia i chwilę porozmawiać. Tu chodzi tylko o dobre słowo, a dla nich znaczy to tak wiele.
Czy uważa pani, że praca sołtysa jest niedoceniana?
Zdecydowanie tak. Ja bym przecież mogła sobie założyć nogę na nogę i pić kawę, bo jestem na emeryturze, ale jeżeli każdy by miał takie podejście, to my nic byśmy nie mieli. Każdy sołtys zasługuje na szacunek i docenienie, bo niektórzy nie zdają sobie sprawy, ile ta funkcja wymaga pracy i poświęcenia. Ludzie dzwonią do mnie o każdej porze, a ja jeszcze nigdy nikomu nie odmówiłam pomocy. Kiedy nadchodzi zima telefony się urywają, bo ludzie dzwonią właśnie do mnie, żeby zapytać kiedy będzie odśnieżone. Trzeba organizować festyny, spotkania, warsztaty, musimy się spotykać, integrować i odwiedzać. Chcę, żeby coś się działo, żeby ludzie nie siedzieli tylko w domach, tylko żeby z nich trochę wyszli. Cały czas staram się, żeby iść na przód i się nie zatrzymywać. Ja nie potrzebuję specjalnych podziękowań. Najważniejszy dla mnie jest uśmiech mieszkańca i jego zadowolenie.
Oprócz bycia sołtysem jest pani też radą, mamą, babcią. Jak pani to łączy ze sobą? Czy jest w tym wszystkim czas dla siebie?
Bardzo dużo pomaga mi w tym wszystkim mój mąż, bez którego nie byłabym w stanie wykonać niektórych prac sama i musiałabym kogoś do tego zatrudnić. Jest dla mnie dużym wsparciem. Ale też rada sołecka, która jest kluczem do sukcesu. Dzięki tym wszystkim ludziom jest mi chociaż trochę łatwiej. Czasu dla siebie jest dość mało, ale ja kocham to co robię. Tak jak powiedziałam: sołectwo to jest mój drugi dom. Uwielbiam kwiaty, więc chociażby zajmowanie się nimi na korzyść wsi jest też na moją korzyść, bo wtedy właśnie mam czas również dla siebie.
Jak się pani czuje po tylu latach bycia sołtysem?
To już jest dwadzieścia lat, a przeleciało mi to jak jeden dzień. Nie wiem, kiedy ten czas upłynął. Nie jest łatwo, ale tyle lat już coś znaczy. Kiedy sobie pomyśle, że jestem już sołtysem tyle czasu, to nie dowierzam. To niesamowite, jak prędko mi to zleciało. Moja rada sołecka stanęła na wysokości zadania i z tej okazji napisali mi przepiękny wiersz. Wiem, że mimo tego, że jestem już tak długo na tym stanowisku, to jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Myślę jednak, że małymi kroczkami będę w stanie, póki zdrowie pozwoli, robić coś cały czas dla mieszkańców. Jeszcze jest bardzo dużo do zrobienia i ja o tym wiem, ale czuję dumę, że przez ten cały czas udało się już i tak sporo osiągnąć.
Jaką dałaby pani radę komuś, kto chce zostać sołtysem albo dopiero nim został? Jak przetrwać tyle lat na tym stanowisku?
Przede wszystkim rozmawiać, bardzo dużo rozmawiać z ludźmi i pamiętać, że oni chcą być wysłuchani. Często nie potrzeba wiele, mały gest i chwila rozmowy jest momentami wystarczająca, żeby wywołać na twarzy uśmiech. Dbać o otoczenie i żyć tym wszystkim, interesować się tym, co się dzieje. Taka osoba musi czuć to, że chce pracować społecznie, bo to jest społeczna praca dwadzieścia cztery godziny na dobę. Powiedzmy kwiaty, które są posadzone na wsi, czy ja jestem czy mnie nie ma, to je trzeba podlać. Jest świetlica, którą trzeba wywietrzyć, posprzątać, więc po prostu trzeba to czuć, bo to jest praca nie tylko w określonych godzinach, tylko przez cały czas. Trzeba chcieć pracować społecznie i zrobić coś nie tyle dla siebie, ale właśnie dla ludzi i wsi. Jeżeli będzie się podchodziło właśnie z takim nastawieniem, to potem się okazuje, że dwadzieścia lat minęło jak mrugnięcie okiem.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz