Zamknij

Ponad 1000 kilometrów drogi dla chorej Justyny! 

11:36, 16.06.2021 J.J Aktualizacja: 12:56, 16.06.2021
Skomentuj Jacek z Parysem zatrzymali się w Winnej Górze Fot. MD Jacek z Parysem zatrzymali się w Winnej Górze Fot. MD

Jacek Balcerak mieszkaniec Tłuszcza oddalonego 50 kilometrów od Warszawy postanowił spakować swój plecak oraz wózek i wyruszyć pieszo wraz z kotem Parysem z Przemyśla do Świnoujścia. W trakcie wędrówki zatrzymał się m.in. na noc z piątku na sobotę w parku przy pałacu w Winnej Górze. Kolejnego dnia maszerował przez Środę, Topolę i Jarosławiec. W rozmowie z Jędrzejem Józefowiczem opowiedział o powodach rozpoczęcia podróży, poprzednich akcjach charytatywnych i nie tylko. 

Jędrzej Józefowicz: Po co to wszystko? 

Jacek Balcerak: Zaczęło się od pracy zawodowej. Jestem prawnikiem. Zajmuję się doradztwem prawnym. Ludzie, którzy do mnie przychodzą, zazwyczaj mają jakiś problem i chcąc nie chcąc ich historie zostają mi w głowie. Od czasu do czasu musiałem wyjść z tego świata na tydzień, dwa lub trzy i oczyścić się. Wtedy narodził się projekt „Morze”. 

W ciągu 3 dni spakowałem się i rozpocząłem wyprawę. W 12 dni doszedłem ze Świnoujścia na Hel. To był totalny spontan. Wtedy jeszcze bez celu charytatywnego. Później robiłem krótsze trasy. Raz w drogę zabrałem osobę niewidomą. Chciałem zobaczyć jak wygląda świat jej oczami. Udało nam się wspólnie pokonać 50 km. Dużo podczas tej podróży dowiedziałem się o ich świecie. Ten niewidomy świetnie sobie radził. Szedł z nami wtedy również mój syn. On także połknął bakcyla podróży. Jakiś czas temu w 2 tygodnie przejechał autostopem kilkanaście krajów. Syn ma 22 lata. 

Wtedy pomyślałem, że skoro co jakiś czas uciekam w podróże, to może przekuć to w jakiś cel charytatywny. Dlatego narodził się projekt „Wisła”.

Pierwszy raz zrobiłem wtedy coś dla kogoś. Przepłynąłem kajakiem Wisłę z Gorzowa do Gdańska pod samego żurawia. Łącznie 970 km. Zajęło mi to ponad 20 dni. 

Komu wtedy pomogłeś? 

Udało się zebrać pieniądze dla Kingi. Dziewczyna przeszła operację i wstaje na nogi. Wspólnymi siłami udało się osiągnąć sukces. Kinga nie mogła chodzić, miała artrogrypozę, czyli taką wrodzoną  sztywność stawów. Nie mogła zginać nóg i wstawać z wózka. W miesiąc zebraliśmy dla Kingi 80 tys. złotych. A kiedy po przepłynięciu Wisły wciąż brakowało 30 tys. zł, wyruszyłem jeszcze pieszo wybrzeżem, śpiąc na plaży w namiocie. 

Kolejnym wyprawom też towarzyszył kajak? 

Nie. Następna wyprawa była piesza i poświęcona Darii – mieszkance mojej gminy. Do zakończenia zbiórki brakowało 50 tys. zł. Po 3 dniach od mojego wyjścia udało się zebrać pieniądze. Daria ma połowę serca. Dzięki zebranej kwocie jest szansa na rekonstrukcję serca. Operację będzie miała w Niemczech. Szukałem więc innego dziecka, któremu będę mógł pomóc. Znalazłem Matyldę, lecz zanim oficjalnie ogłosiłem, że będziemy dla niej zbierać dziewczynie udało się w dobę zebrać 50 tys. zł. 

Teraz idziesz dla Justyny? 

Tak. Wziąłem cały urlop w pracy i wykorzystuję go na tę akcję. Justyna nie ma stawu biodrowego i ma problem z kolanem. Nie może zginać nogi. To nie jest choroba zagrażająca życiu, ale jest dla niej olbrzymim dyskomfortem psychicznym. Justyna bardzo cierpi, przeszła wiele operacji. Przykuta wielokrotnie do łóżka. Lekarze w Polsce nie dawali za bardzo szans, ale za to w Niemczech już tak.

Justyna ma 30 lat. Brakuje jeszcze ponad 200 tys. zł do zakończenia jej zbiórki. Znaleźć ją można na stronie siepomaga.pl.

www.siepomaga.pl/justyna-glapinska

Kontaktują się z Tobą dziewczyny? 

Daria dzwoni codziennie, z Justyną też mam kontakt. Cieszę się, że nie zapominają o mnie. Dla mnie są jak rodzina. Podoba mi się nasza więź i to, że widzisz efekty tych akcji. 

Wyruszyłeś z Przemyśla i idziesz do Świnoujścia. Jak długo już jesteś w drodze? 

Zatrzymując się na nocleg w parku w Winnej Górze zakończyłem 23 dzień wędrówki. Każdego dnia staram się robić 30 kilometrów. 

I nie idziesz sam...

Towarzyszy mi kot – Parys. Dostałem go od Kingi. Jest to nasza pierwsza wspólna podróż. 

Kot jest cierpliwy, nie denerwuje się, ale ja też staram się go nie okłamywać. Kiedy jesteśmy daleko od celu, nie mówię mu, że zostało niewiele, tylko mówię szczerze jak wygląda sytuacja. W trakcie drogi siedzi on w specjalnym pojemniku dla zwierząt. Wypuszczam go kiedy chce i gdzie chce. Zazwyczaj daje o tym znać miaucząc. Bałem się, że nie wytrzyma takiej długiej podróży, ale na razie daje radę. Mimo że namiot mam spokojnie na 2-3 osoby, to śpiąc tylko z nim mam o wiele mniej miejsca. To aż dziwne, ale Parys zajmuje większość powierzchni namiotu. Muszę w nocy pozwalać mu na rozłożenie się tak, jak on chce i uważać, by go nie obudzić. Gdy się zbyt mocno ruszę, to on wstaje, a jak wstaje to muszę go wypuścić, bo chce do toalety, a skoro go wypuszczam, to ja też muszę wstać i wyjść, a tego specjalnie mi się w środku nocy nie chce. 

Oprócz plecaka masz też wózek. Jak Ci się z nim idzie? 

Idzie się dobrze, najczęściej idę asfaltem i drogami polnymi, więc nie mogę narzekać. Źle szło się rok temu przez plażę. 

Jak reagują na Ciebie ludzie? Z całym swoim ekwipunkiem wyglądasz dość nietypowo. 

Ludzie są niezwykle życzliwi. Nigdy nikogo nie zaczepiam. Czasami mówię zwykłe „dzień dobry” i to wystarczy. Rozmowa się zaczyna. Po prawie każdej z rozmów otrzymuję jakiś prezent. W Miłosławiu poznałem jakiegoś doktora, który dał mi kanapki i kiełbasę. Wcześniej dostałem w innej miejscowości zupę pomidorową i jedzenie z grilla. Ludzie pytają dokąd idę i dlaczego. Moje odpowiedzi ich zaskakują. 

Czasami ludzie, których poznawałem wręczali mi pieniądze na obiad lub kawę. Nie chciałem ich przyjmować, wolałem, by wpłacili na zbiórkę. Wtedy oni mówili, że to ma być tylko dla mnie, a na zbiórkę wpłacą oddzielnie, inną kwotę. 

Podczas wędrówki wybrzeżem roku temu  spotkałem bezdomnego i jak mnie zobaczył z wózkiem i resztą bagażu, zapytał: i co? Ciebie też wyrzucili z domu? Mówiłem, że nie. Sam się wyrzuciłem. Więc zapytał: masz piątaka? Odpowiadałem: Nie, sam zbieram, więc nie mam. 

Jak podczas poprzedniej wyprawy spałem każdej nocy na plaży, to podjechała do mnie raz policja. Wylegitymowali mnie, a na koniec zrobili sobie ze mną zdjęcie.

Czy w planach masz kolejne projekty? 

Za każdym razem mówię sobie, że to ostatni raz. Wracam podładowany do domu, 3 miesiące żyje na adrenalinie. Na początku nie mogę się odnaleźć, ale gdy emocje opadają to znów zaczynam planować. Myślę, że jeszcze kiedyś wyruszę. W planach mam też wyjazdy kamperem, którego właśnie buduję. 

Drogę Jacka można śledzić na Facebooku: Nowy Świat 

www.facebook.com/nowyswiat.ck

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%